wtorek, 16 czerwca 2015

#Rozdział 17

Z perspektywy Caroline

Obudziły mnie promienie słońce wpadające przez niezasłonięte okno, które jakby pałały nadzieją na lepsze jutro. Potarłam oczy i wtedy zrozumiałam, że nic takiego się nie wydarzy. Nie będzie lepszego jutra. Poczułam na twarzy zaschnięte łzy, a na końcu łóżka dostrzegłam otwarty album ze zdjęciami. Wzięłam go. Był otworzony na zdjęciach z okresu, gdy byłam jeszcze z Tylerem. Szybko go zamknęłam. Uświadomiłam sobie, że nie mam żadnej fotografii z Klausem. Może to lepiej, gdy nie będę miała po nim żadnej pamiątki. Będzie mniej bolało. 
Nie mogłam sobie przypomnieć jak ten folder znalazł się na łóżku ani jak usnęłam. Zbyt wiele ważniejszych informacji zeszłego wieczoru to zagłuszyło.  
Próbowałam przeanalizować wszystko od początku. Ale czy jest co? Klaus najzwyczajniej na świecie wyjechał, zostawiając mnie z rosnącym dylematem. Znów postawił mnie w sytuacji, w której muszę decydować: on lub przyjaciele. Cały Mikaelson, mogłam się tego domyśleć. Gdyby coś takiego zaproponował mi kilka tygodni temu, odpowiedź byłaby prosta. Pamiętam, jak się go bałam. Ale w nadmiarze nowych zdarzeń, do których doszło, to już nie jest takie łatwe. Chyba to nie jest zbyt dobry czas na zakochiwanie się.
Chyba na pewno.
Nawet nie kontroluję tego, jak wyrzucam zawartość śmieci z kosza. Zaczynam przeszukiwać je spośród pustych opakowań po napojach, dopóki nie znajdę skrawków biletu. Szybko odszukałam nożyczki i taśmę, którą skleiłam moją przepustkę do nowego życia. Z Klausem.
Gdy bilet był w miarę sklejony, zebrałam klucze ze stołu i zamknęłam dom. Odpaliłam pospiesznie samochód i popędziłam na lotnisko. Kurz, który wzbił się w powietrze, osiadł na roślinach w ogrodzie. Zdążyłam wydukać „Przepraszam mamo”, która właśnie stała obok i patrzyła wystraszona jak odjeżdżam, po czym dodałam gazu, bo zostało mi 5 minut do odlotu.

Przejazd przez autostradę ciągnął się w nieskończoność, a samochody wlokły się jakby na złość. Dojechałam do lotniska, złapałam bilet i zamknęłam drzwi auta. Wtem nad moją głową ujrzałam odlatujący samolot. Spojrzałam na jego nazwę: Airbus A321. Włoski. Ale żeby się upewnić, spojrzałam na swój bilet. Tak jak myślałam - Klaus właśnie odleciał. Spóźniłam się, a ten samolot był moją jedyną szansą.

Czuję się winna. Chciałabym znów być wolna. niezobowiązana. Jako wampir moje uczucia, nadwrażliwość na bodźce i zmysły są wyostrzone, ale teraz wszystko we mnie szaleje 300 razy mocniej. Aż boli. Nie ma obok mnie nikogo, kto podpowiedziałby mi, co mam zrobić. Ponieważ w końcu powiedziałam, co myślę. A ludzie są niezadowoleni, gdy ktoś nie zachowuje się tak, jak chcą.
Choć jest ciepło, zauważyłam, że zaczęłam drżeć. Szybko założyłam jedną z grubszych bluz, jakie mam i dopięłam suwak pod samą brodę. Ale to nic nie daje. Potrzebuję, by mnie dotknął, bym poczuła silne dłonie, JEGO silne dłonie.
Ale wiem, że już się tak nie stanie. Wszystko minęło, gdy zobaczyłam odlatujący samolot. Zbyt wiele czasu poświęciłam rozmyślaniu o Tylerze i "co by było, gdyby...". Nie skupiłam się na tym, co miałam pod ręką. Mimo swojego egoizmu, interesował się mną. Mimo swoich wielu wad, BYŁ. Żadne z nas nie wymaże z pamięci tego, co było, bo to niemożliwe (no dobra, możliwe poprzez zauroczenie, ale to nigdy się nie wydarzy).
Nie chcę zapomnieć jego twarzy.
Nie chcę zapomnieć jego zapachu.
Nie chcę zapomnieć koloru jego oczu.
Nie chcę zapomnieć jego dotyku.
Nie chcę.
W tej samej chwili przyszedł mi do głowy nowy pomysł. Złapałam kluczyki i zamknęłam drzwi. Przez chwilę przymknęłam oczy i zaczęłam chłonąć delikatny wiatr, który smagał moje policzki.
Tak się zamarzyłam, że prawie zapomniałam, co chciałam zrobić. Po raz drugi dziś odpaliłam samochód. Tym razem skierowałam się do rezydencji Mikaelsonów.

***

Podeszłam zrezygnowana do schodów, mając cień nadziei, że Klaus jednak nie odleciał. Nadzieja szybko się ulotniła, gdy po naciśnięciu dzwonka, w drzwiach zauważyłam jego brata. . 
-Caroline? - otworzył mi Elijah. Był ubrany jak zwykle w elegancki i dopasowany garnitur. To on był uważany za największego dżentelmena w rodzinie Mikaelsonów i chyba tak zostanie - Ale Klausa nie -
-Wiem, że go nie ma - przerwałam mu, chwilę później posyłając mu przepraszające spojrzenie.
Zaprosił mnie do domu. Jednak nie mogłam się poruszyć. Gdy zauważył, że nie mam zamiaru wejść, wydał z siebie zduszone westchnięcie.
-Więc o co chodzi? - zapytał, gdy zauważył, że sama z siebie nie wycisnę tego, po co tu przyszłam.
-Czy twój brat zmienił numer telefonu?
Jadąc tutaj, przez cały czas próbowałam się dodzwonić do Klausa. Bezskutecznie, ciągle włączała się poczta.
-Nie - odpowiedział, znikając z werandy, a chwilę później wracając z czymś w ręku - Zostawił go w domu - rzucił, na dowód pokazując jego telefon.
-Mhm - mruknęłam, nie wiedząc co więcej powiedzieć.
Ten mały szczegół bardzo mnie zabolał. Odciął się od swojego życia w Mystic Falls wszystkimi możliwymi sposobami. Znów poczułam otaczające mnie zimno.
Elijah zauważył, że między nami wydarzyło się coś. COŚ to dobre określenie. Ale zostawił to dla siebie i nie wypytywał. Byłam mu za to wdzięczna.
-Pomóż mi go znaleźć - wykrztusiłam to z siebie, co zabrzmiało raczej jak jęk duszonego kota.



-----------------------------------------------------
przepraszam za opóźnienie w dodawaniu rozdziału.
następne będą już w terminie. 
miłego czytania :)