poniedziałek, 31 sierpnia 2015

#Rozdział 19

Z perspektywy Caroline

Wsiadając do samolotu masz nadzieję na spokojny i przyjemny lot oraz na miłych i dobrze zachowujących się sąsiadów. Niestety, jak zwykle w moim przypadku musiało być inaczej. Pomijając fakt, że ze snu wybudziło mnie płaczące dziecko, którego matka nie mogła za żadne skarby świata uspokoić, a próbowała już chyba wszystkiego (jedzenia, tulenia, smoczka, nucenia kołysanki), to w dodatku stewardessa o mało nie wylała na mnie czyjegoś drinka, którego w porę złapałam (jednak wampirzy refleks się na coś przydaje). Czy mogło być gorzej?
A no tak, zapomniałam o kolesiu, który ciągle lustrował mnie wzrokiem i zadziornie się uśmiechał, próbując zagadać, co pozwolę sobie zacytować: "Czy Twój ojciec był złodziejem?" lub "Bolało, kiedy spadłaś z nieba?" (przez które mało co się nie popłakałam ze śmiechu), dopóki nie łypnęłam na niego spode łba i nie wysunęłam kłów. Odwrócił się natychmiast.
Szkoda.
Na szczęście po przesiadce do drugiego samolotu siedziałam już w ustronnym miejscu. Wtedy miałam czas na rozmyślanie. Czuję się zagubiona, głowa mi pulsuje od natłoku myśli i wspomnień. Co zrobię, jak go zobaczę?

Czasami chciałam być znów człowiekiem. Móc nie przejmować się ciągle czyhającym na ciebie niebezpieczeństwom, nie oglądać się za siebie. Móc spokojnie skończyć szkołę, studia, zdobyć pracę, następnie spotkać miłość swojego życia, wyjść za mąż i wychować dzieci. Prowadzić ich do szkoły i patrzeć, jak dorosną i założą swoje rodziny, a ty spokojnie doczekasz starości.
Mnie za to czekało ciągłe patrzenie za siebie, okropna myśl, że nigdy nie uda mi się urodzić dziecka, ciągłe bycie w tym samym wieku (co wydaje się być niczym złym, a jednak musisz ciągle zmieniać miejsce zamieszkania, nazwisko, wygląd, by inni nie zaczęli czegoś podejrzewać) oraz bezustanne narażenie na śmierć.

Zostały mi jeszcze do końca lotu trzy godziny, a na tę myśl moje serce boleśnie łomocze. Chcę stanąć stopami na włoskim chodniku, pobiec do hotelu, znaleźć go, wykrzyczeć jak mógł mnie tak zostawić, wysłuchać jego przeprosin i wiążącej obietnicy, że nigdy więcej tego nie zrobi, a potem w końcu wtulić się w jego bezpieczne ramiona.

***

Po wylądowaniu samolotu, obsługa podziękowała za lot i poinformowała o możliwości wyjścia z pokładu. Stewardessy stały przy wejściu, pilnując porządku. Spodziewałam się wielkiego tłumu, jednak wszystko poszło zadziwiająco gładko - ludzie wychodzili po kolei, zaczynając od miejsc najbliżej wyjścia. Byłam pod wielkim zaskoczeniem, ponieważ to niezbyt często widywane.
Gdy się wydostałam, udałam się z pasażerami do budynku lotniska w poszukiwaniu swojego bagażu.

Kiedy wreszcie znalazłam walizkę, zauważyłam, że coś jest nie tak. Według mojego zegarka jest kilka minut po północy, czyli powinna otaczać mnie ciemność, tymczasem słońce zdążyło już wzejść. Rozejrzałam się gorączkowo i podeszłam do najbliższej osoby z zegarkiem na nadgarstku.
-Przepraszam, która godzina?
Zmieszany mężczyzna spojrzał na mnie, po czym na czasomierz.
-06:13.
Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a z twarzy odpłynęły kolory, gdy zrozumiałam, że zapomniałam o strefie czasowej i mam bardzo mało czasu. W pośpiechu rzuciłam "dziękuję", biegnąc do najbliższej taksówki. Odjechała z piskiem opon, kiedy zostało mi do niej 200 m. Wyrzuciłam z siebie potok przekleństw, szukając następnego pojazdu.
Po kilku minutach odnalazłam wolną taksówkę w białym kolorze, po czym podałam kierowcy adres hotelu, pod który ma mnie zawieźć. Miły mężczyzna poinformował mnie, że dojazd zajmie nam 30 minut. Pokiwałam niespokojnie głową i oparłam się o siedzenie. Wyciągnęłam telefon i dopiero teraz pozwoliłam, by mój telefon zsynchronizował się z obecnym czasem we Włoszech. Jaka byłam głupia, że wcześ -
Nie zdążyłam dokończyć myśli, ponieważ kierowca taksówki wcisnął gaz do dechy i całkowicie nie przejmując się przepisami drogowymi, zaczął pokonywać drogę. Wcisnęłam się mocniej w fotel, modląc się, by jazda już dobiegła końca.

Kierowca samochodu zatrzymał się z piskiem opon przy celu. Kazałam mu na mnie zaczekać i wbiegłam do okazałego hotelu. Powitało mnie mnóstwo budynków obok siebie. Nie potrafiłam ich nawet zliczyć. Uwagę przykuwał wielkich rozmiarów basen na otwartej powierzchni. Gdy przechodziłam obok niego, miało się ochotę dołączyć do pływających gości i już nigdy stąd nie wychodzić. Z trudem się przed tym powstrzymałam i weszłam do środka. Kremowe ściany były ozdobione różnorakimi obrazami. Po lewej był wielki wykusz, a obok niego stały duże fotele. Naprzeciw mnie drzwi prowadziły do jadalni, z której wydobywały się piękne zapachy. Wykrzywiłam usta w grymasie, bo poczułam się głodna. Tylko w moim przypadku takim jedzeniem bym się nie najadła.
Na środku postawiono podświetlaną fontannę, z której tryskała woda. Zaś po prawej znajdowała się recepcja. Podeszłam tam żwawo, próbując nie tracić czasu na podziwianie hotelu. Za ladą stała kobieta, uśmiechając się do mnie.
-Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - zwróciła się do mnie.
-Chciałabym zapytać, czy mój chłopak - to tak dziwnie brzmiało w moich ustach, aż się wzdrygnęłam, ale recepcjonistka nie zwróciła na to uwagi - już się wymeldował. Nazywa się Klaus Mikaelson.
-Przepraszam, ale nie podajemy takich informacji.
-Chcę tylko wiedzieć, czy wyszedł! - syknęłam.
Z twarzy kobiety zniknął uśmiech.
-Proszę się uspokoić albo wezwę ochronę.
Wzięłam głęboki oddech. Jak mam się dowie... otóż to! W porę odzyskałam rezon.
Spojrzałam głęboko w oczy pracownicy i powiedziałam:
-Sprawdzisz czy Klaus Mikaelson nadal przebywa w swoim pokoju bez zbędnych pytań.
Kobieta pokiwała skwapliwie głową i wystukała kilka słów w komputerze.
-Niestety, pan Mikaelson wymeldował się po piątej.
-Wiesz dlaczego?
-Powiedział tylko, że musi coś ważnego załatwić w swoim mieście.
W swoim mieście? O co mu chodziło?
-Dziękuję. A teraz zapomnisz o tej rozmowie - zakończyłam siłę perswazji i szybkim krokiem wyszłam z hotelu.
Aż szkoda było mi wychodzić z takiego cudownego budynku. Ku mojej uciesze taksówkarz nadal na mnie czekał, tak jak mu kazałam. Poprosiłam, by odwiózł mnie na lotnisko. Zmarszczył brwi, zdziwiony. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale uciszyłam go gestem ręki i zmieszany odpalił samochód, znów nie bacząc na przepisy. Pomimo szybkiej jazdy, próbowałam się skupić na tym, gdzie teraz wybiera się Klaus. Z drugiej strony byłam na siebie wściekła za to, że zapomniałam o strefie czasowej. Gdyby nie to, teraz dotrzymywałby mi towarzystwa.

Gdy wysiadałam z taksówki i szybkim ruchem podałam kierowcy pieniądze, olśniło mnie. Klaus nazwał to swoim miastem. A które miasto zbudowała jego rodzina? Które miasto próbował odzyskać? Odpowiedź nasuwała się jedna - Nowy Orlean.
Znów posłużyłam się kobietą z obsługi, by załatwiła wszystkie formalności z lotem do Nowego Orleanu, złożyłam podpisy w kilku miejscach i odczekałam dwie godziny na najbliższy samolot, siedząc w Starbucksie.

Odprawa znów poszła gładko - podeszłam do samoobsługowej maszyny. Wprowadziłam tam swoje dane oraz numer potwierdzenia rezerwacji (wszystko dostałam od przemiłej pani z obsługi). Automat przydzielił mi miejsce i poczekałam na wydruk karty pokładowej. Gdy minął wyznaczony czas, weszłam na pokład samolotu, odnajdując miejsce. Po kilku minutach w końcu wzbiliśmy się w powietrze. Przede mną ponad piętnaście godzin lotu z jedną przesiadką...

Teraz już nie pozwolę, by coś pokrzyżowało moje plany. Muszę znaleźć Klausa.


----------------------------------
Ostatni dzień sierpnia! Ale zdążyłam! 
Przepraszam, że nie dodałam go wcześniej.
Mam nadzieję, że się spodoba :)
A jutro 1 września...