czwartek, 23 października 2014

#Rozdział 5

Przygotowałam dla was niespodziankę! 
Napisane oczami... Klausa, tak :) 
Nadal mam mieszane uczucia co do tego rozdziału.
Nie za szybko toczy się akcja?
Nie zapomnij zostawić komentarza! 
Kocham ;3
OSTATNIE DWA GIFY SĄ MOJEGO AUTORSTWA, PROSZĘ O NIEKOPIOWANIE!

-----------------------------------------------------

-Klaus! – krzyknęłam, wybiegając za nim.
Nie odpowiedział mi, szedł dalej. 
-Daj mi trzydzieści sekund.
Zatrzymał się niechętnie, odwracając do mnie twarzą. Podeszłam bliżej wampira. Nasze oczy się spotkały, a ja zamarłam w bezruchu.
-Słucham - dlaczego mam mu pomóc? – odezwał się po chwili, a wydawało się, jak byśmy stali wpatrzeni w siebie dobre dwie godziny. Gdy nie znalazłam dobrego powodu, pokiwał głową i zaczął się odwracać. Chwyciłam go za przegub.
-Bo cię o to proszę.
 Nadal utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy.
-A może dlatego, że znów cię wykorzystują? Albo powinienem powiedzieć: ty mnie?– zagadnął.
-Nie – odparłam dobitnie, mając pewność, że i tak przysłuchują się tej rozmowie.
-Bo wiedzą, że tobie nie odmówię? – ciągnął, puszczając mimochodem moją odpowiedź.
-Nie… - powiedziałam to już niezbyt pewnie, omijając jego spojrzenie.
-Tak myślałem – rzucił – Ciekawe, dlaczego dzwonią do ciebie tylko, gdy czegoś potrzebują. Od kiedy tak zachowują się przyjaciele, Caroline?
-Nie waż się tak mówić – powiedziałam – Mylisz się. Nie masz przyjaciół, nie wspominając o relacjach z rodziną, więc nie wiesz, jak to jest być kochanym – wyrzuciłam z siebie pod wpływem emocji, a gdy odsunął się ode mnie, zdałam sobie sprawę z własnego głupstwa.


Z perspektywy Klausa

-Nie spodziewałem się tego po tobie – przyznałem.
Wiedziałem, że jest zdolna mówić rzeczy, których inni by nie powiedzieli (bojąc się o własne życie), jednak nie miała prawa poruszać spraw mojej rodziny.
-Klaus, ja nie chciałam... – zaczęła, ale nie chciałem tego słuchać.
W jednej chwili znalazłem się u Salvatorów. Szybkim ruchem złapałem szklankę ze stołu i wypiłem jej zawartość. „Rozcieńczony burbon” poznałem, krzywiąc się. Nadgryzłem swój nadgarstek, pozwalając by krew powoli ściekała po ściankach do szklanki. Gdy 3/4 zapełniło się na czerwono, podałem ją Elenie. Ta szybko wlała płyn do ust starszego Salvatore’a. Patrzyli na mnie, nie wierząc, że to zrobiłem. Ja właściwie też nie wierzyłem. Z tą myślą opuściłem ich dom. Spojrzałem na wyczekującą na zewnątrz Caroline.
-Nie martw się, kochana. Ten idiota będzie żył – wypaliłem, wsiadając do samochodu.
Bez słowa poszła to sprawdzić. Nawet w to mi nie uwierzyła. Westchnąłem, zapalając silnik.
Dojechawszy do domu, upewniłem się, że jestem sam. Nie miałem ochoty nikogo teraz oglądać. Nalałem do szklanki whiskey i usiadłem przy biurku. Wyjąłem jakieś stare dokumenty, zagłębiając się w nich i kładąc nogi na biurku. Po około piętnastu minutach usłyszałem dzwonek do drzwi. Nie spodziewałem się nikogo, a na pewno nie osoby, którą zobaczyłem. Otworzyłem drzwi.
-Co tu robisz, Caroline? – zapytałem, zapraszając ją do środka.
Stanęła w przedpokoju. Spojrzałem na nią. Zauważyła, że chowam urazę.
-Przyszłam tylko na chwilę. Chciałam ci podziękować i przeprosić – odparła niepewnie, unikając mojego wzroku.
-Za co dokładnie chcesz mnie przeprosić? Za okłamanie mnie, za kolejne posłużenie się mną czy za wypowiedziane słowa?
Bała się na mnie spojrzeć. Westchnąłem zrezygnowany i zaprosiłem ją do salonu. 
Na początku nawet nie drgnęła, dopiero po trzydziestu sekundach ruszyła, siadając na kanapie. Usiadłem obok niej. Wydawała się obawiać cokolwiek powiedzieć.
-Nic ci nie zrobię. Zadałem ci proste pytanie i chciałbym usłyszeć na nie odpowiedź. 
-Co chcesz usłyszeć?! - spojrzała mi w oczy - Przepraszam cię za wszystko 
-Uratowałem go wyłącznie dla Ciebie, wiedz to. Ale nigdy więcej nie mów o mojej rodzinie – pokiwała głową.
Jej drobna twarzyczka patrzyła wprost na mnie. Opuszkiem palca przejechałem po jej gładkim policzku,  a Caroline drgnęła. Gdy usłyszała moje nadchodzące rodzeństwo, szybko się ode mnie odsunęła.
-Caroline – uśmiechnął się Elijah – miło cię widzieć.
-Was również – odparła, po czym spojrzała na wiszący na ścianie sporych rozmiarów zegar – Wpadłam tylko na chwilkę, na mnie już czas – spojrzała przepraszająco i wstała.
Szybko do niej dołączyłem, przepuszczając ją w drzwiach. Na zewnątrz rzuciłem:
-Wiesz, że nie musisz iść.
Nasze twarze znów się znacznie zbliżyły. W tym samym czasie rozum wziął górę nad sercem i Caroline odsunęła się, idąc do domu. Zagryzłem wargę, by nie przekląć. 
-Podwieźć cię? – zawołałem.
-Nie kłopocz się – odparła, znikając wśród drzew.
Wróciłem do domu. W progu stała już Rebekah. Nie wróżyło to nic dobrego.
-Nie teraz, Bekah.
-Nik, musimy porozmawiać.
Wiedziałem, że nie odpuści, więc zgodziłem się na jedno pytanie. Coś mi podpowiadało, że będę go żałował.
-Każdy wie o tym, że Caroline nie jest ci obojętna - na dźwięk tych słów aż zagotowało się we mnie - Jednak ona chyba nie do końca to odwzajemnia, choć może się mylę. Jednakże…
-Do rzeczy – przerwałem jej.
-… pytanie brzmi: kiedy powiesz jej o tym, że jej byłemu, bodajże Tylerowi, połamałeś kości?
-Skąd to wiesz?!
-Aa – pokręciła palcem – Tajemnica. Jeśli jej tego nie powiesz, ja to zrobię z wielką chęcią – wyszła, ironicznie się uśmiechając.
Ze zdenerwowania rzuciłem krzesłem o podłogę. Nie mogła się dowiedzieć, nie teraz.

piątek, 10 października 2014

#Rozdział 4

Około trzy tygodnie później

Leżąc na miękkiej kanapie i skacząc pilotem po kanałach w telewizji, dostałam krótkiego smsa od Eleny: „Caroline, potrzebujemy Cię, bądź zaraz u Salvatorów”. Patrzyłam wystraszona na wyświetlacz, czytając kilka razy wiadomość. Szybko poderwałam się z kanapy, a chwilę później byłam gotowa do wyjścia.
Zapukałam do drewnianych drzwi, prowadzących do ich domu. Elena szybko je otworzyła i zaprosiła mnie do środka.
-Co się stało? – zapytałam, przekraczając próg.
Przytuliłam ją. Była cała roztrzęsiona.
-Damon… - wskazała na niego.
Moje oczy powędrowały ku wskazanej osobie. Leżał na łóżku. Jego koszulka na ramieniu była zaplamiona krwią. Na szyi było jej znacznie więcej. Podeszłam bliżej. Rana ciągnęła się od szyi do końca ramienia, miała nieregularny kształt, poszarpane brzegi i nadal obficie krwawiła. Widoczne były dwa kły. 
-Boże… Czy to wilkołak?!
Przyjaciółka skinęła głową. Po chwili zszedł ze schodów drugi brat – Stefan, witając się ze mną.
-Potrzebujemy twojej pomocy – powiedział miękkim tonem.
-Ale… Jak ja mogę pomóc?
Spojrzałam na nich. Widać było, że mieli jakiś plan.
-Klaus, tak?
Po ich minach stwierdziłam, że mam rację.
-Wiesz, że on jest jedyną opcją. Tylko Klaus może podać krew Damonowi, a tylko ciebie posłucha. Jeżeli dobrze to rozegrasz, Mikaelson przyjedzie jak najszybciej. Care, zgódź się. Proszę, inaczej on umrze.
Czyli jest w Mystic Falls i jednak nie miałam złudzeń, widząc go w lustrze? W dodatku Damon nie raz chciał mojej śmierci, więc czemu ja miałabym mu pomóc? No tak...Odpowiedzą była Elena i Stefan.
-Dobra – rzuciłam, obawiając się skutków.
Ciągle miałam wątpliwości. Wiedziałam, że będzie wściekły; że go zranię.. I już nigdy mi nie zaufa. W co się wpakowałam? Skarciłam się w myślach. Szybko wyciągnęłam telefon, wybierając numer. Odebrał po dwóch sygnałach.
-Caroline? Coś się stało, kochana? – w telefonie rozbrzmiał jego dźwięczny głos.
-Klaus… wilko-ła-ak… mn-nnie ugryzł… - odgrywałam wszystko bardzo dokładnie, dodając jeszcze, że jestem u Salvatorów.
Wyczuwałam jego napięcie.
-Już jadę – rozłączył się.
Odrzuciłam telefon. Byłam na siebie wściekła, podczas gdy oni mi gratulowali. Westchnęłam, rzucając:
-On mnie znienawidzi, nas wszystkich, a w dodatku zabije…
-Czemu się tym tak przejmujesz? Gdyby chciał nas zabić, zrobiłby to dawno temu.
No właśnie, czemu się tak przejmowałam? Chwilę później dało się wyczuć i usłyszeć nadjeżdżającego Klausa. Szybko znalazłam się w kuchni. Po chwili Pierwotny bez pukania wszedł do domu.
-Gdzie Caroline? – rzucił.
-Witaj, Klaus – Stefan jak zwykle kulturalnie przywitał się.
Był zdenerwowany, wyczułam jego przyspieszony oddech.
-Gdzie jest Caroline?! – warknął.
Postanowiłam wyjść z kuchni. Spojrzał na mnie. Zauważyłam, jak jego oczy przez chwilę stają się większe, zaraz jednak wracając do normalnego rozmiaru. Przez te trzy sekundy zrozumiałam, ze darzy mnie większym uczuciem niż sądziłam. 
-Po co do mnie dzwoniłaś? – zapytał spokojnie.
Nie słysząc odpowiedzi, krzyknął:
-Zadałem pytanie!
Na dźwięk tego głosu aż podskoczyłam.
-Klaus…
Podeszłam do niego. Stefan chciał coś powiedzieć, ale uciszyłam go gestem dłoni. Pierwotny spojrzał na mnie wyczekująco.
-Dzwoniłam do Ciebie, ponieważ…
-Ponieważ? – ponaglił mnie.
Wskazałam na Damona głową, a Elena ze Stefanem odsunęli się, tym samym odsłaniając rannego wampira. Gość zaczął się śmiać. Wszyscy spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
-Proszę, pomóż mu – poprosiła Elena.
Nie przestawał się śmiać.
-Mam pomóc komuś, kto najbardziej pragnie mojej śmierci? - znów zaśmiał się ironicznie. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. 
-Nie po-trze-bu-ję go – odparł po raz pierwszy dziś Damon, a jego rana wyglądała znacznie gorzej.
-Damon! – rzuciła Elena, karcąc go.
Widać było, jak bardzo go kocha. Było mi jej ogromnie żal.
-Klaus, nie chcemy cię zabić. Damon nie wie co mówi, a jest już na skraju. Pomóż mu – westchnął Stefan.
Podszedł do mnie, jego oddech owiał moją twarz, wywołując dreszcze na mojej skórze, po czym skierował się w stronę drzwi. Po chwili rozległ się głośny trzask.









-----------------------------------------------------
Hej! Wracam z nowym rozdziałem! :)
Sorry, ale trochę mnie zawiedliście. Jeśli tu wchodzicie 
(a wiem, że wchodzicie, bo wyświetlenia same się nie nabijają) 
to zostawcie komentarz.
Jestem zmuszona do tego, żeby przedłużyć termin wstawiania wpisów,
bo jeśli nadal komentarzy nie będzie, to nie widzę sensu pisania tego dalej.
Przepraszam, ale czy chcecie, żebym dalej pisała?
Tak? Zostaw komentarz.
Nie? Bo tak właśnie myślę. 

czwartek, 2 października 2014

#Rozdział 3

Patrzyłam tępo na nasze zdjęcie oprawione w ramkę, które wisiało na ścianie. W końcu jednym ruchem je zerwałam, a ono spadło z trzaskiem na podłogę i rozbiło się na tysiąc kawałeczków. Nie miałam siły płakać, przepłakałam całą noc.
Zastanawiał mnie fakt, dlaczego Klaus przyniósł mnie do domu. Skąd wiedział, gdzie jestem? I kiedy wrócił do miasteczka? 
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Nie chciałam dzisiaj nikogo widzieć. Dzwonek jednak nie przestawał wydawać dźwięku.
-Caroline, wiem, że tam jesteś – usłyszałam.
Stefan. Nawet nie drgnęłam.
-Jeśli nie otworzysz, wejdę sam.
Przeklęłam cicho pod nosem, wiedząc, że i tak to zapewne usłyszał. Z ociąganiem wstałam i zeszłam schodami na dół. Otworzyłam drzwi, pozwalając przyjacielowi wejść. Spojrzał na mnie i nic nie mówiąc, przytulił mnie. Wtuliłam się w niego. Bardzo tego potrzebowałam. Potrafił zwykłym dotykiem ukoić ból. Na moją twarz mimowolnie wkradł się nikły uśmiech.
-Dziękuję, że jesteś.
Otarł wierzchem dłoni mój policzek, nie przestając mnie przytulać. Stefan zawsze umiał mi pomóc. Pamiętam, jak stawałam się wampirem i jak bardzo mi pomagał… Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. To nie był zbyt ciekawy okres w moim życiu.
Był zawsze, gdy go potrzebowałam.
Uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam, jakby zabrał ode mnie całe cierpienie. Stefan złapał mnie za rękę i pociągnął ku drzwiom wyjściowym. Zaskoczona spojrzałam na wampira.
-Gdzie idziemy? – zapytałam. Ostatnią rzeczą, jaką chciałam robić, było wyjście na zewnątrz.
-Niespodzianka – odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem.

Co on kombinuje? Westchnęłam bezgłośnie pozwalając, by mnie prowadził. Gdy wyszliśmy z domu, zza chmur wyjrzało słońce i przestało padać. Na niebie pojawiła się piękna, kolorowa tęcza. Uśmiechnęłam się delikatnie, spoglądając na wyższego ode mnie Stefana. Odwzajemnił gest.
-Teraz zamknij oczy – polecił.
Nie wiedząc czego mam się spodziewać, zamknęłam powieki. Przyjaciel podniósł mnie i w wampirzym tempie biegł, trzymając mnie na swoich rękach. Wiatr plątał moje włosy. Po chwili poczułam, jak zwalnia. Jego oddech był przyspieszony. Postawił mnie na ziemi, zdjął koszulę, pod którą miał czarną, bawełnianą bluzkę. Jego mięśnie idealnie się odznaczały.
-Nie ładnie podglądać – zaśmiał się.
Wywróciłam teatralnie oczami, nie przestając chichotać. Miałam się zapytać, dlaczego zdjął koszulę, lecz gwałtownym ruchem Stefan objął mnie w talii, po czym skoczył w dół. Nie wiedziałam co się dzieje. Spadaliśmy. Cicho pisnęłam. Moim uszom dobiegł szum wody, w której po zaczerpnięciu głębokiego wdechu, się znalazłam. Rześka, trochę zimna woda oblała moją twarz i ciało. Wypłynęłam na powierzchnię, dostrzegając przede mną Stefana.
-Kiedyś cię za to zabiję! – krzyknęłam, śmiejąc się.
-Przypominam ci, że nie żyję od ponad 160 lat! - odpowiedział.
Ochlapałam go, ale zaraz tego pożałowałam. Odwzajemnił to trzy razy mocniej.
-To niesprawiedliwe! – jęknęłam, zanurzając się.
Zrobił to samo. Skąd wiedział, że uwielbiam pływać? Popłynęłam głębiej. Przez cały czas wygłupialiśmy się. Tego mi ostatnio brakowało. Niestety nadszedł czas, kiedy musieliśmy wyjść z wody. Położyliśmy się oboje obok siebie na lekko złotym piasku, który migotał w słońcu. Czułam się szczęśliwsza.
-Dziękuję – posłałam mu wdzięczny uśmiech.
-Nie ma za co.
-Jest. Gdyby nie ty, siedziałabym pewnie w domu na kanapie i wylewała morze łez. Mam dosyć płaczu. Dzięki tobie przez te kilka godzin nie pomyślałam o Tylerze.
-Wiem, jak się czujesz i co przeżywasz. Byłem bardzo rozbity po zerwaniu z Eleną. Czułem się wykorzystany, niepotrzebny. Cholernie mnie to bolało i trochę czasu minęło, gdy uczucie zaczęło słabnąć. Teraz już o tym nie myślę. Oboje mamy swoje życie, nad którym mamy kontrolę. To dzięki tobie się nie poddałem. A jeżeli wam się nie udało, nie masz się czym przejmować. Jeszcze przyjdzie czas na kogoś innego.
Wtuliłam się w niego. Dobrze, że go mam…
Po pewnym czasie wstaliśmy i w wampirzym tempie znaleźliśmy się na klifie. Otrzepałam się z piasku.
-Masz jeszcze mokry sweterek – zaśmiał się, podając mi swoją koszulę, którą wcześniej tu zostawił.
Wzięłam ubranie, odwracając się do tyłu. Zdjęłam sweterek, odrzucając go na bok. Nałożyłam koszulę, pospiesznie ją zapinając.
-Dziękuję – uśmiechnęłam się, podnosząc sweterek.

***

Będąc już w domu, przebrałam się i wrzuciłam ubrania do kosza. Następnie podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie. Przez kilka sekund za mną stał Klaus.
Szybko się odwróciłam, ale nikogo już tam nie było.
-Mam już jakieś halucynacje – szepnęłam, przecierając oczy.
Ledwo doczłapałam się do łóżka. Padłam na nie, oddając się w objęcia Morfeusza. 


-----------------------------------------------------
Przepraszam, że znowu mało Klausa i że taki dziwny ten rozdział! ;/ 
W następnym rozdziale będzie naprawdę dużo Klausa, obiecuję. :)
A teraz... Jeśli wchodzicie na mojego bloga, to zostawcie ten komentarz.
Kropkę, przecinek, cokolwiek. 
Jeśli ja wstawiam regularnie rozdziały, wy też mi się jakoś zrekompensujcie.