Z perspektywy Klausa
Spacerowałem po lesie, wsłuchując się w dźwięki przyrody:
śpiewania ptaków, szumienia strumienia, rechotania żab. Przystanąłem, gdy
zauważyłem nadchodzącego turystę. Miał na sobie mały podróżny plecak, w jednej
ręce trzymał wodę, a w drugiej próbował złapać zasięg w komórce.
-Tu nie ma zasięgu – uśmiechnąłem się przyjaźnie,
wyłaniając zza drzewa.
Poruszony turysta odwzajemnił nieśmiało gest.
-Oczywiście, proszę iść prosto, a za 500m skręcić w prawo.
Wyłoni się dróżka, która zaprowadzi Cię do jezdni.
-Dziękuję panu bardzo – powiedział i ruszył przed siebie.
Dałem mu minutę, by odszedł i krzyknąłem:
-Tylko uważaj na grasujące tu zwierzęta!
-Jakie zwierzęta?! – wrzasnął przestraszony.
„Czas na zabawę” pomyślałem, rzucając się na turystę.
Zatopiłem zęby w jego tętnicy. Zbawienny płyn zalał moje gardło. Westchnąłem z
ulgą, gdy poczułem napływające strugi krwi. Chwilę później bezwładne ciało
mężczyzny leżało na ziemi. Starłem krew z warg, wracając do domu.
Przed domem stał Elijah, jak zwykle w czarnym garniturze
i białej koszuli. Jego twarz wyrażała spokój, jednak kryło się w niej jeszcze
coś innego.
-Co jest, bracie? – zawołałem.
-Była tu Caroline – odparł spokojnie.
Spojrzałem na niego wyczekująco, ale nic więcej nie
powiedział.
-Coś się stało? Dawno tu była?
Brat spojrzał na zegarek na ręce.
-Około 20 minut temu. Chciała porozmawiać. Powiedziałem,
żeby poczekała, ale jak widać znudziło jej się. I przyniosła to.
Rzucił w moją stronę kurtkę, którą jej wczoraj
podarowałem. Złapałem ją z gracją i przewiesiłem przez ramię.
-Dzięki, bracie – podszedłem do niego, kładąc mu dłoń na
ramieniu, po czym go minąłem i wszedłem do domu.
Wbiegłem po schodach do swojego pokoju i wybrałem numer
do Caroline.
-Halo? – rozległ się głos w słuchawce.
-Witaj Caroline – odparłem.
-Hej. Dostałeś kurtkę?
-Tak, przed chwilą – odpowiedziałem, nalewając do
szklanki ulubiony trunek. Pociągnąłem
spory łyk alkoholu.
-Przepraszam, że Ci jej… - zaczęła, lecz jej przerwałem:
-Przyszłaś do mnie, ponieważ chciałaś oddać mi kurtkę?
-Tak właściwie to nie… - wymamrotała.
Poczekałem na dalszy ciąg wypowiedzi.
Uśmiechnąłem się, odsłaniając przy tym zęby.
-Dziś wieczorem? Przyjadę po Ciebie.
-Ale…
-Żadnego „ale”. Chcę Ci coś pokazać – powiedziałem, tym
samym kończąc rozmowę.
***
Punktualnie o godzinie 20 podjechałem pod dom Caroline.
Wysiadłem z samochodu i szybko znalazłem się na schodach. Zadzwoniłem do drzwi
i poprawiłem czarną koszulę, którą połączyłem z czarnymi spodniami i butami,
czyli tak jak lubię. Chwilę później drzwi wejściowe otworzyła anielica. Miała
na sobie granatową sukienkę, zwieńczoną na górze koronką i czarne buty na
koturnie.
-ślicznie wyglądasz, Caroline – szepnąłem.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć (zapewne, abym przestał
tak mówić), ale szybko je zamknęła i podziękowała uśmiechem.
-Jedziemy? – zapytałem, z trudem odrywając wzrok od
dziewczyny i kierując go na samochód.
-Mogę wiedzieć gdzie?
Zaśmiałem się, kręcąc głową. Potrzasnęła głową z
rozżaleniem.
-Yhy. Czyli niespodzianka. Tylko jak to bę –
-Chodź, spodoba Ci się – przerwałem jej i pociągnąłem w
stronę samochodu. Zaczęła się opierać - Wiesz, że jeśli nie pójdziesz po
dobroci, będę zmuszony wziąć Cię siłą – dodałem, przybierając poważny wyraz
twarzy.
Westchnęła i przystanęła na moje warunki, idąc grzecznie.
Wsiadłem do samochodu, ówcześnie otwierając drzwi i pozwalając zająć Caroline
pierwszej miejsce.
Po raz kolejny łapałem wampirzycę na tym, jak mi się
przyglądała, ale nie próbowałem jej tego wypomnieć. Podobało mi się to.
Po kilku minutach byliśmy na miejscu. W wampirzym tempie
wysiadłem i otworzyłem jej drzwi. Wysiadła i spojrzała na mnie wyczekująco.
-Zamknij oczy – poleciłem.
-Co? – zapytała wyraźnie zaskoczona.
-Proszę, zamknij oczy – powtórzyłem – i podaj mi rękę –
dodałem, wyciągając dłoń w jej kierunku.
Poprowadziłem ją wąską ścieżką, prowadzącą w dół i
uważałem, by się nie potknęła. Na szczęście nawet nie próbowała podglądać.
-Możesz otworzyć oczy.
Zrobiła to, co powiedziałem i zaniemówiła. Znajdowaliśmy
się na niewielkiej polanie, otulonej tuzinem drzew. Na ziemi leżały trzy
ciemnozielone koce, a obok koszyk z workami krwi (w razie potrzeby). Naprzeciwko
nas stał wielki teleskop. Jedynym oświetleniem była pełnia.
-Klaus… – szepnęła.
-Dzisiaj przeleci kometa Południowej Delty Akwarydy.
Lubię oglądać spadające komety. A dziś chciałem podzielić się tym z Tobą.
Wydobyła z siebie ciche „och”, nie wiedząc co powiedzieć.
Usiadłem na kocu i dałem jej znak głową, by do mnie dołączyła, tym samym
wyprowadzając ją z zakłopotania. Usiadła obok mnie chętnie, spoglądając na
gwiazdy.
Podczas spadania komety, Caroline obserwowała ją przez
teleskop. Poprosiła, bym dołączył.
-Stąd dobrze widać – uśmiechnąłem się.
Westchnęła, odsuwając się od teleskopu i podążając w moją
stronę. Usiadła obok i niepewnie oparła głowę na moim ramieniu. Siedzieliśmy
tak w milczeniu, obserwując jak kometa chyli się ku końcowi.
-Dziękuję – szepnęła, przerywając ciszę.
-Za co? – zapytałem zaskoczony.
-Za wieczór. Już dawno się tak dobrze nie bawiłam – wyznała.
Przejechałem palcem po jej gładkim ramieniu. Odetchnęła
głęboko, a spragnionymi ustami wpiła się w moje wargi, pozwalając cieszyć się
tym doznaniem. Po chwili przerodziło się to w namiętne pocałunki. Skupiłem się
na pragnieniu jej. Nagle spojrzała na mnie, oparła swoje dłonie o moją klatkę
piersiową i mnie odsunęła.
-Nie mogę – wyszeptała, nie patrząc na mnie.
-Czemu tłumisz w sobie uczucia do mnie? – zapytałem.
-Niczego nie tłumię – westchnęła – Widocznie nic do
Ciebie nie czuję – odetchnęła ciężko.
Przysunąłem się bliżej, szepcząc jej do ucha: „Czyżby?”.
Moja dłoń zsunęła się z jej ramienia i pognała na jej brzuch, a potem uda.
Serce Forbes zaczęło bić szybciej, ale nadal pozostawała przy swoim. Wstałem z
koca widząc, że to na nic.
-Cholera, Klaus – sapnęła, ciągnąc mnie za rękę.
Przyciągnęła mnie do siebie za szlufki dżinsów. Położyła
swoje delikatne rączki na moim karku. Musnęła niepewnie moje wargi, po czym
wpiła się namiętnie. Posłałem jej szelmowski uśmiech. Wczepiłem się w jej
wargi. Bawiła się moimi włosami, mierzwiąc je na wszystkie strony. Zbliżyła się
do mnie tak, że czułem jej ciało na moim torsie. Zjechałem z pocałunkami niżej. Muskałem jej
szyję, czując jak krew w żyłach wampirzycy pulsuje. Jej usta były delikatne i miękkie, a ja nie
mogłem zrozumieć, jak tak długo udało mi się czekać na ten pocałunek.
-----------------------------------------------------
heej! :)
poczytałam wasze komentarze, a tam...
"pewnie Caroline go odwiedzi i odda mu kurtkę",
"może się pocałują?"
buuum!
zmieniłam trochę wasze plany, jednak w końcu
taaaaaaaaaaaak
w końcu
doszło do ich pocałunku :)
tylko co na to Caroline, gdy ochłonie i nie będzie pod wpływem emocji?
tego dowiecie się w następnym rozdziale ;>